Moja Dama już na urlopie, a ja dopiero od czwartku. Tym niemniej co chwilę dostaję sms-a w sprawie wyjazdu, jakbyśmy szykowali się na wyprawę na drugi koniec świata… Rowerową co najmniej. Ale niech jej będzie; wiem, że uwielbia zamieszanie przed świętami i wyjazdami, to organizowanie wszystkiego, pakowanie i tego typu bzdety. W zasadzie jestem jej wdzięczny, że sam się nie muszę tym zajmować, tylko ona zrobi listę rzeczy koniecznych do wzięcia (też dość zbędna rzecz, skoro i tak bierze chyba wszystkie kosmetyki i ciuchy, poza zimowymi), poprasuje wszystkie rzeczy i popakuje, bo ja ponoć mógłbym o czymś zapomnieć. I z tym się zgodzę, bo po prostu nie jestem w stanie zrozumieć, po co brać tyle rzeczy „na wszelki wypadek”. Bywają u nas różnice temperatur, i owszem, ale skoro jedzie się na tydzień to należy wziąć kompletów rzeczy góra na tydzień, a nie na trzy. No ale z humanistką o matematyce nie pogadasz, zwłaszcza jeśli chodzi o ciuchy, więc póki się do samochodu mieszczą, uznaję, że jest ok 🙂