Święta minęły rodzinnie, przyjemnie, nieco hałaśliwie. Prezenty się podobały. O dziwo, wszystkim. Kupiłem piękną jodłę, która nadal świetnie się prezentuje, nie śmieci się z niej, więc niech stoi jak najdłużej. Święta się tak fajnie ułożyły, że miałem 5 dni wolnego. Udało się wyskoczyć w Karkonosze na narty, niestety tylko na jeden dzień, bo budżet nadszarpnęły święta. Nasze mieszkanie wygląda coraz lepiej. Zrobiło bardzo pozytywne wrażenie na rodzince, że już tak udało nam się je urządzić.

Jak zwykle przy nowych budynkach wychodzą różne rzeczy, choć – odpukać – nie u nas. Ale zdarza się, że komuś coś cieknie, gdzieś wychodzi wilgoć, gdzieś elektryka szwankuje, okna gwiżdżą, parapety się ruszają, itd. Niedługo mamy zebranie Wspólnoty, więc się wszystkiego dowiemy co tam komu dolega. Ponoć niektórzy chcą już utworzyć fundusz remontowy, chociaż moim zdaniem to za wcześnie, skoro mamy gwarancję dewelopera. Powinien każdy dopilnować, żeby mu pousuwali usterki, a żadnych większych, generalnych remontów nie powinno się przez wiele lat robić, skoro to nowy budynek. Mam nadzieję, bo jak się czasami czyta na forach o stanie nowych budynków to się włosy na głowie jeżą…

Tymczasem mam chytry plan noworoczny odkładania na wakacje, żebyśmy znowu nie popadli w spór pt. jechać czy nie jechać, a jak jechać to za co i za ile, skoro z kasą krucho…

W tym roku po raz pierwszy będziemy świętować Boże Narodzenie u siebie. Zaprosiliśmy rodzinę i będzie tutaj. Nie szkodzi, że jeszcze sporo rzeczy nam brakuje; grunt, żebyśmy byli razem. W weekend idę kupić choinkę. Miała być tradycyjnie w Wigilię, ale moja Pani nie może się już doczekać. Kupiła i zrobiła sporo ozdób, więc choinka też nie może być jakaś tam malizna. Jodła, mniej-więcej 2 metrowa. Zastanawiałem się ostatnio co jej kupić. Myślałem, o jakiejś bieliźnie, ale jak widzę ile czasu i ile sztuk mierzy, zanim coś kupi, to chyba się nie zdecyduję. Przeglądałem też szlafroki i to wydaje się bezpieczniejsze, przynajmniej jeśli chodzi o rozmiar. A jak będzie wyszukany to powinna być zachwycona. Oczywiście mogę „iść” w coś uniwersalnego w stylu książka, film czy muzyka, ale to taki standardowy prezent, z serii tych, które robimy sobie bez okazji, więc nie jestem przekonany. Najchętniej kupiłbym jej laptopa, bo jej już lekko pada, ale aktualnie nie dysponuję wystarczającą gotówką, a ostatnio mam wstręt do kolejnego zadłużania się. Dobrze, że jeszcze trochę czasu zostało…

Kupiliśmy regał na książki do salonu i wczoraj robiliśmy wielką akcję wypakowywania książek z kartonów. Przy okazji wyjęliśmy albumy ze zdjęciami i przesiedzieliśmy przy nich co najmniej dwie godziny. Znalazłem m.in. moje stare zdjęcia z wycieczek szkolnych. Oj, działo się na nich. Mam wrażenie, że teraz nauczyciele bardziej się pilnują i lepiej też pilnują dzieci, albo raczej młodzież. Tak sądząc po komentarzach w prasie, które zresztą często wydają mi się wręcz śmieszne.

„Za moich czasów” nie zdarzały się bynajmniej wycieczki, w trakcie których nauczyciele nie popiliby sobie, zwłaszcza w liceum. Nie bywało też, żebyśmy i my sobie nie wypili i żebyśmy siedzieli grzecznie w pokojach wieczorami. Zawsze jakaś grupa urwała się w plener. Wygłupialiśmy się i na pewno te wygłupy lepiej pamiętamy niż zwiedzane miejsca, ale wszyscy się świetnie bawili. Jest co wspominać.

Gdyby dzisiejsze media dowiedziały się co było robione, na pewno byłaby afera za nie upilnowanie biednych, małych dzieci (chociaż formalnie już wtedy dziećmi nie byliśmy). Na marginesie, zauważyliście jak media manipulują słowami: dziecko, dziewczynka, chłopczyk, kobieta i mężczyzna. Czasem mówią kobieta o 15 letniej dziewczynie, a czasami dziewczyna o 20-letniej. Dziwią tylko pojawiające się od czasu do czasu artykuły np. wychowawców wakacyjnych opowiadających jak to bogaci rodzice wysyłają swoje dzieciaki na zagraniczne obozy, na których dzieciaki nie trzeźwieją, często ćpają i uprawiają seks. No, ale to wiele „postępowych” osób jest skłonna uznać za normalne, w przeciwieństwie od sytuacji, które zdarzały się kiedyś i były uważane wtedy za normalne.

Najlepiej wspominam wycieczkę do Zakopanego, wspinanie się w Tatrach, nocne wypady do Cafe Piano (ciekawe czy jeszcze istnieje), nocleg w Zakopanem w molochu zwanym schroniskiem. Ech, stare czasy.

Wpadłem dziś na bloga i tak sobie myślę, że miał to być mój dziennik z notatkami jak to kupiliśmy mieszkanie, z pomysłami jak je urządzić, dokumentujący realizację planów i tego jak się zmieniło nasze życie. Ale niestety trzeba było to wszystko robić w międzyczasie, pracując jednocześnie ambitnie, albo jeszcze ambitniej niż wcześniej, bo jakoś trzeba spłacić kredyt; trzeba było remontować i urządzać jak najwięcej we własnym zakresie i już sił zabrakło na notatki. Jedyne co byłem w stanie zrobić, to zdjęcia, ale jestem przeciwnikiem publikacji zdjęć własnej facjaty, mieszkania i samochodu, więc na pewno nie wkleję ich na bloga.

Dokumentując postęp prac, stwierdzam, że zakończyliśmy akcję: łazienka i wszystko co powinno się tam znaleźć już jest, łącznie ze zbędnymi (moim zdaniem) i koniecznymi (zdaniem mojej Pani) dodatkami, i z nowymi ręcznikami (bo stare nie pasowały do wystroju…).

Uzbierała się fajna grupa sąsiadów. Jest z kim zrobić sobotniego grilla, napić się piwa, poradzić – bo wszyscy jesteśmy domorosłymi majsterkowiczami, malarzami ścian, majstrami i wykonawcami, hydraulikami, monterami mebli i jeszcze kilka innych zawodów by się znalazło. Dobrze jest się w takiej sytuacji uczyć nie tylko na błędach własnych ale i sąsiadów. Zawsze to mniej boli kieszeń. Utworzyły się też grupy: biegająca, jeżdżąca na rowerze i chodząca na siłownię. Ciekawe jak długo potrwa zapał, choć zaiste w grupie raźniej i bardziej mobilizująco. Niestety „trafiliśmy” z moją Panią do innych grup: ja do biegającej, ona póki co biega na siłownię; choć nie wróżę jej długiej kariery w tej grupie, bo już zaczynają się rozmowy pod tytułem: co by tu innego robić: aerobik, aqua-aerobik, zumba, taniec (niebezpieczny temat, z haczykiem: ale ja chcę towarzyski więc i ty musisz + ewentualna manipulacja jak to ona będzie tańczyć z kimś innym). Jest też przyjemniejsza i bliższa memu sercu koncepcja chodzenia na basen. Niestety nie jest łatwo się tam dostać na taką godzinę, żeby była przyzwoita ilość osób (czytaj: nie tłoczno jak kaczki w małym stawie)… Zobaczymy co z tego wyjdzie…

Byliśmy nad jeziorem. Moja Pani szczęśliwa. Opaliła się, popływała, pożeglowaliśmy nawet trochę. Niestety w zamieszaniu zostawiliśmy włączone światło w samochodzie, a po powrocie okazało się, że akumulator padł… No więc kolejny wydatek. Ponoć nawet nie bardzo się wkurzałem… Może to dlatego, że już wcześniej była z niego słabizna. Miałem wziąć tradycyjnie Boscha, ale czytałem, że świetnie spisują się akumulatory Moll. Kupiłem i sprawdzimy ile warte są internetowe porady 🙂

Przywieźliśmy z wyjazdu trochę pamiątek. Moja Pani niestety ma tendencję do zbieractwa drobiazgów, ozdóbek, itp. pierdół. Ponoć dom, w którym jest takie coś wygląda przytulniej. Hmm… Niech jej będzie na razie, bylebym nie musiał tego odkurzać. Przykręciłem jej 3 półki na zapas.

 

Spędzamy pierwsze wakacje w nowym mieszkaniu. W przenośni i dosłownie, bo cały czas „pakujemy kasę” w urządzenie mieszkanka zamiast wybrać się na wakacje. Doszliśmy do wniosku, że co prawda wyjazd by był miły, ale przepuściłoby się kasę, a później wróciło do mieszkania, w którym nadal sporo rzeczy brakuje. Co prawda, po wakacjach nadal będą braki, ale zawsze mniejsze. Nie jesteśmy w tym postanowieniu odosobnieni. Sporo sąsiadów też doszło do podobnego wniosku. Zaplanowałem jednak wypad na kilka dni nad jezioro, żeby moja Pani nie kręciła za bardzo nosem i po wakacjach nie mówiła: „a mogliśmy………..”.

Nasze lokum wygląda coraz bardziej przyzwoicie. Rodzice nas pocieszają, że i tak mamy niezłe tempo urządzania się. Też tak myślę, tym bardziej że kolejnym kredytom mówię zdecydowane: nie.

Wprowadziliśmy się. Parapetówka była, więc powinno się dobrze mieszkać. Mnóstwo roboty jeszcze przed nami, ale pomału się zrobi. Ostatecznie wracamy do swojego mieszkania po pracy.

Co prawda ambitny plan zakładał wprowadzenie się „na swoje” przed Świętami, ale zweryfikowała go rzeczywistość i się nie udało. W pracy było zamieszanie, trzaskanie nadgodzin a i po prawie dwóch miesiącach remontowania się też już sił brakuje (oczywiście nie każdego dnia bo i czasu nie ma na tyle i urlopu szkoda, gdybym tylko ja miał wziąć, bo się później okaże, że latem ani jesienią nie dostanę i Dama niezadowolona będzie). Zresztą i tak zapewne rodzice jedni i drudzy by nie odpuścili i nalegaliby, żebyśmy u nich przesiedzieli święta. Teraz czekamy na wypłatę, bo kasa się skończyła, a podłogi trzeba położyć. A wtedy już będziemy mogli się wprowadzić. Część mebli mamy. Pozostałe będzie się po kolei dokupywało.

Dama narzeka na moje pomysły posiadania czworonoga, że niby zniszczy nasze nowe piękne mieszkanko, że ściany wybrudzi, podłogi porysuje, meble poniszczy, że śmierdzieć będzie, że w kuchni dużo rzeczy na razie trzeba będzie na wierzchu trzymać i się do nich dobierze, że rano będę uciekał od niej z łóżka (i budził ją zapewne), żeby potwora wyprowadzić, że firany, zasłony i tapczan wybrudzi, że błoto będzie przynosił jak pogoda będzie deszczowa, itd. Co ciekawe, chciałaby w zamian jakiegoś jorka albo maltańczyka – jakby one nie brudziły i nie wydzielały żadnego zapachu… Ale na takiego „psa” nie ma mojej zgody, bo co za pożytek z takiego zwierzaka: pod nogi trzeba patrzeć, żeby nie zadeptać, albo biegnąc do kibla nie kopnąć, na rower nie da się go zabrać, chyba że do koszyka, pobiegać z takim też nie bardzo; dbać trzeba bardziej niż o dziecko i jeszcze słuchać tego piszczącego szczekania. Wygląda więc na to, że nie będziemy mieli zwierząt w domu.

A właściwie teraz nie robię. Przerwa. Siedzę sobie na tarasie, bo w wygodny fotel ogrodowy już się zaopatrzyłem, popijam… bezalkoholowe i sprawdzam co na świecie słychać. Prace postępują raz szybciej raz wolniej, bo niestety pewnych rzeczy nie da się przyspieszyć, bo i moce przerobowe ograniczone i czasem coś wyschnąć musi. Ale tak czy inaczej, cały czas do przodu i już bliżej do wprowadzenia się niż dalej. Sąsiadów też pojawia się coraz więcej. Jest z kim pogadać, bo nie tylko ja „własnymi rękami buduję”. Więc już kilku znajomych się ma, bo i zapylone gardła razem się oczyszczało. Obawiałem się tego remontu w zimie, bo jednak wszystko musi się wietrzyć, wysychać, łącznie z całym budynkiem, który też jest nowy, dlatego przewidywałem, że wszystko będę musiał odłożyć do wiosny, a tu proszę taka pogodowa niespodzianka. Wszystko pięknie się składa, jak na zamówienie. Pewnie to też zasługa mieszkania w najcieplejszej części kraju, w której w tym roku zimy w zasadzie nie było. Może to odpowiedź na narzekania z poprzedniego roku i sugestie naukowców, że wiosna zanika aż zupełnie zniknie. W odpowiedzi wiosna przegoniła zimę i tyle w temacie. Jeśli ktoś więc szuka najlepszego miejsca do mieszkania Wrocław będzie w sam raz. No chyba, że ten ktoś jest miłośnikiem zimy, mrozu, śniegu i chłodnego lata, to nie polecam, bo u nas ciepełko, a w lecie nawet upały. Dlatego od razu montuję klimatyzator. Wiem, że to niezdrowe, ale w zeszłym roku przez długi czas temperatura przekraczała 30 C również w nocy, więc takie urządzenie na wypadek powtórki upałów będzie w sam raz.

No do roboty, do roboty, jak mówił Kramer (nie żebym chciał się na nim wzorować;) ).