Poprzednim razem pisałem, że przyszedł mróz 🙂 No cóż, było to dość dawno temu i mam nadzieję, że nie szybko będę mógł napisać, że wpis jest nadal aktualny. Tym razem przyszło ochłodzenie po upałach, ale nie jest to coś niemiłego, wręcz przeciwnie. Zrobiło się piękne lato z akceptowalnymi temperaturami. Może zahamuje to choć trochę jesień, bo krajobraz coraz bardziej przypomina tę porę roku. W sobotę musiałem u mamy zgrabić liście opadłe z drzew i doprawdy nie było ich mało…

Urlopy minęły. Następne dłuższe wolne mamy zaplanowane dopiero na grudzień. Akumulatory co prawda naładowane, ale mam nadzieję, że uda się je jeszcze trochę podładować w weekendy. Oczywiście wtedy, gdy nie będzie standardu: ładna pogoda w pracującym tygodniu i deszcz w weekendy. Z rozpędu po aktywnej wiośnie i lecie, kiedy to udawało nam się dość często wyskakiwać na „wyprawy”, planujemy kolejne. W najbliższy weekend chcemy się wypuścić w Góry Izerskie…

Poza tym wszystko bez zmian, co jest z jednej strony dobrą wiadomością, a z drugiej… taką sobie. Bo coś tam od czasu do czasu lubię zmienić i jakieś plany zrealizować…

No to przyszedł mróz. W nocy pokazał co potrafi. Dziś rano sprawił mi nie mało problemów. Miałem dziś wolne i nadzieję, że się w końcu wyśpię po ostatnich pracowitych dniach. Nic z tego. Damie padł akumulator. Zamiast wziąć mój samochód i jechać do pracy, postawiła mnie na nogi, żebym uruchomił jej auto… Kobiety.

Na najbliższe dni zapowiadają w Sudetach opady śniegu. Stoki będą więc nie tylko sztucznie naśnieżone, ale także naturalnie. W sumie jakoś lepiej mi się wtedy jeździ, gdy cały krajobraz przypomina zimę, a nie tylko gdy trasy są białe, a wokół szaro – zielono. Dlatego pomyślałem sobie, żeby wyskoczyć na narty. Jak się uda, to na cały weekend, a jak się nie uda, to chociaż na jeden dzień. Niedziela ma być słoneczna, lekko mroźna i bez opadów. Więc może wtedy… Co prawda to początek ferii, więc może być tłoczno, ale co tam, zmieścimy się. Dama nie chce jechać. Zapowiada się zatem męski wypad. Chyba, że kumplom nie będzie pasowało, to będzie solo 🙂 

Muszę tylko pamiętać o wrzuceniu łańcuchów do bagażnika, żeby nie było zaskoczenia gdzieś po drodze czy przy dojeździe…

Nie dość, że dzisiaj mamy piątek, to jeszcze mam wolny wieczór. Czy czegoś więcej można oczekiwać od życia? 😉 Ten wieczór to może nie taki cały, ale Dama umówiła się dziś z psiapsiółkami na zakupy, „bo black friday”. Obstawiam, że ściągną do domu koło 10tej. Całe szczęście, że psiapsióły były chętne na shopping, bo ominęła mnie „przyjemność” stania czy przesiadywania (w nielicznych pro-męskich sklepach) przed przymierzalniami i szukania rzeczy niezbędnych do życia. Co prawda od dłuższego czasu noszę się z zamiarem kupienia nowego ekspresu do kawy i mikrofali, ale wolę poszukać w necie, zamiast zużywać nogi w galeriach. Jeszcze mi się przydadzą…

Trzeba by się dowiedzieć co z wolnym czasem zamierzają zrobić partnerzy czy też mężowie psiapsiółek, bo można by urządzić jakąś męską imprezkę…

No więc zaczynamy nowy okres. Ten okres to oczekiwanie na zmianę czasu, żeby można było trochę dłużej pospać. I oczekiwanie (ode mnie) wykonania pewnych jesiennych czynności tzn. zmiany regulacji okien, żeby były bardziej szczelne, zamówienia pana do przeglądu piecyka gazowego, wymienienia uszczelek w drzwiach wejściowych, przygotowania balkonu do zimy i tolerowania włączonego ogrzewania w nocy. Chyba nigdy nie zgramy się z Damą co do najlepszej temperatury do spania… Nawet argumenty o zdrowotności spania w niższej temperaturze i zbawiennym wpływie na cerę jej nie przekonują. Nie znam drugiego takiego zmarzlucha. Przy okazji poprawek w mieszkaniu muszę wymienić także gniazdo ftp, które nam się uszkodziło po ostatnim przesuwaniu mebli.

Od dwóch tygodni wieczorami mam niezłą zabawę. Dama stwierdziła, że jej stary lapek jest za wolny i w ogóle stary, więc kupiła nowego. Nie poszła ze mną, bo obawiała się, że nie będę obiektywny i będę upierał się przy jakimś brzydkim, który ma dobre parametry, a w końcu nie tylko wnętrze się liczy… Sprzedawca jej wcisnął, że jest jak rakieta w porównaniu z poprzednim (pominął to ile aplikacji i śmieci ma zwykle pootwieranych i że najlepsza rakieta przez to na orbitę by nie doleciała 😉 ). Nie wiedzieć dlaczego Dama myślała, że przegra sobie zdjęcia i dokumenty i wszystko będzie tak jak dotychczas, tylko szybciej. A tu zonk. Nie ten system, nie ma zainstalowanych programów, wszystko jest nie tak, choć w piękniejszej oprawce 🙂 Po bluzgach przy próbach doprowadzenia lapka do stanu używalności w końcu poprosiła moja Zosia samosia o pomoc. I tak niemal codziennie coś dogrywam albo zmieniam.

A w najbliższy weekend – wesele kuzyna. Będzie zabawa, oj będzie, jak znam tamten „odłam” rodziny i jego zaproszonych kumpli 🙂 Będą zakwasy i nie tylko 😉

Dziś w pracy mamy wesoło, bo kumpel przeczytał o raczkującej modzie na rodziców nie będących ani małżeństwami, ani nawet parami. Są po prostu osobami, które mają ochotę mieć dziecko i się nim zajmować, ale nie mają ochoty dłużej czekać na swoją drugą „połówkę”. W sumie pomysł świetny, ale biorąc pod uwagę nasze świętobliwe społeczeństwo (ujawniające swoje zdanie m.in. na forach i w komentarzach), to nie wiem czy przejdzie. No, może trochę w większych miastach. Jednak zdaniem większości społeczeństwa jest tak jak to zrymował kumpel:

Dobry ojciec, dobra matka,
to żonaty, to mężatka.

Nawet jak jedno drze się na drugie i na wzajem. A moim zdaniem temat jest bardzo ciekawy i choć obowiązki mogą być trudne do ogarnięcia, zwłaszcza „z czasem”, bo ostatecznie mówimy o dziecku, które należy dość długo wychowywać i utrzymywać, a nie o wspólnym zakupie storczyka, to myślę, że w wielu przypadkach może to być strzał w 10. Zwłaszcza, jeśli rodzice się zaprzyjaźnią i odpadną „tarcia”.

Kiedyś lubiłem pichcić. Teraz od czasu do czasu, zwłaszcza przed imprezą też coś tam zrobię. Tym bardziej dziwię się sam sobie, że od tygodnia (czyli od czasu, gdy moja Dama pojechała do rodziny) funkcjonuję na pizzy. Nawet pierogów mi się nie chce przygrzewać. Co jeszcze dziwniejsze, mój organizm (który zwykle woli nieco zdrowsze żarcie) nadal toleruje tę dietę… Całe szczęście, że Dama jutro wraca, bo jakby wyjechała na dłużej, to po powrocie mogłaby mieć poważne zastrzeżenia co do mojego wyglądu… A przywiązuje do tego sporą wagę… 

Za to bez zastrzeżeń mogę oglądać mecze z piwkiem w ręku i workiem chipsów. No i z kumplami, którzy oczywiście nie straciliby takiej okazji na męskie spotkania 🙂

Już od tygodnia we Wrocławiu odbywają się międzynarodowe IGRZYSKA sportów nieolimpijskich: The World Games. Jak to igrzyska – impreza ma miejsce raz na 4 lata. Następnym razem będzie w USA. Ja rozumiem, że to nie to samo co olimpiada, ale – bez przesady – różnica nie jest aż tak duża. I w jednym i w drugim przypadku zjeżdżają się najlepsi z najlepszych na świecie i rywalizują w swoich dyscyplinach. Osobiście uważam, że sporty nieolimpijskie są ciekawsze. Są też bardziej kameralne i bezpieczniejsze. Można spokojnie wybrać się na nie z małymi dziećmi bez obawy o „kiboli”.

To co jeszcze wyróżnia The World Games to są niskie ceny biletów. Na niektóre zawody są po 5 zł!!!, na inne po 10 czy 20 zł. Na sporty wodne w ogóle jest wstęp wolny. Można sobie usiąść na kocyku na brzegu Odry i pooglądać slalomy czy skoki na nartach wodnych czy desce. Świetna, rodzinna imprezka. Aż zachęciło mnie to do spędzenia kilku dni latem na żaglach.

Uważam jednak, że za samą promocję imprezy ktoś powinien dostać po uszach. No, chyba, że tak ciężko przebić się przez wiadomości w standardowych mediach, dla których ważniejszą informacją są mecze piłkarskie którejś tam kolejnej ligi niż mistrzostwa świata!!! Bo takie informacje się pojawiają. Mistrzostwa są pomijane zarówno w internecie, jak i w telewizji!!!

W sobotę był u mnie kumpel z Poznania, który o mistrzostwach w ogóle nie słyszał i dowiedział się ode mnie. Przez cały weekend włóczyliśmy się po zawodach, bo na mnóstwo imprez można na bieżąco kupić bilety!!! Przednia zabawa. Świetny kontakt z zawodnikami. Mnóstwo ludzi biegało za fotkami i autografami. Tylko, cholera, jak na taką imprezę, frekwencja do bani. Aż wstyd, że gdzieniegdzie więcej było Niemców, Francuzów czy osób z Ameryki Południowej niż z Polski. Doprawdy niewykorzystana okazja do promocji miasta i niewykorzystana okazja do naprawdę świetnej zabawy w kraju.

1 maja we Wrocławiu będzie kolejne bicie Rekordu Guinnessa w ilości osób grających razem na gitarze. „Na warsztat” zostanie ponownie wzięty utwór „Hej Joe”. Tak, tak, nadal szlifuję 🙂 Ostatecznie każda gitara ważna. Warto nadmienić, że poprzednie dwa rekordy zostały ustanowione właśnie we Wrocku. Więc jeśli gracie i macie ochotę przyjechać i wziąć udział w zabawie, to na pewno warto. Wrocław ze swej strony zapewnia świetną imprezę na wielu koncertach i – podobno – całkiem przyzwoitą pogodę 🙂

Zresztą „z okazji” tego koncertu mieliśmy mały spór z moją Damą, która uważa, że przywiązuję nas na kolejną majówkę do Wrocławia. A ona tymczasem ma ochotę wyjechać gdzieś na kilka dni, gdzie na pewno będzie piękna pogoda, bo i nas różnie to bywa. Zaproponowała Budapeszt, tym bardziej, że w tym roku mamy ponad tydzień wolnego. Żeby wilk był syty i owca cała, zarezerwowałem 3 dni w Budapeszcie. Oczywiście po biciu rekordu 🙂 

Gorszy problem, że nadal nie wiemy co z wakacjami. Po zeszłorocznym wyjeździe do Portugalii, w tym roku mamy odmienne oczekiwania. Ja miałbym ochotę na zimniejsze regiony – Irlandię, Szkocję, Finlandię, względnie Danię; ona – na Kanary, Chorwację, Grecję lub Lazurowe Wybrzeże. I dogadaj się tu. Po namalowaniu w głowie kręgów zainteresowań, jakoś brak stycznych… I znowu trzeba będzie znaleźć kompromis i już nawet nie muszę zgadywać kto będzie musiał ustąpić…

Dobra, nie ma co narzekać. Trzeba się cieszyć z tego że: 1. wezmę udział w imprezie na wrocławskim Rynku, 2. po której jadę na koncert „Żurawinek” 🙂 3. też miałem ochotę odwiedzić Budapeszt. Więc w sumie długi weekend zapowiada się super.

Ostatnio w naszych lokalnych mediach i w pracy, wśród zapalonych rowerzystów, tematem nr 1 jest nowa trasa rowerowa, która ma powstać od granic Wrocławia, przez Bielany Wrocławskie do Kobierzyc. Właściwie ma być to przedłużenie istniejącej już dość długiej ścieżki rowerowej poprowadzonej we Wrocławiu. Aż dziw, że takiej trasy jeszcze nie ma. Na północ od Wrocławia, a więc w gminach dużo biedniejszych niż Kobierzyce, już od dawna istnieją długie i bezpieczne, bo poprowadzone w pewnej odległości od szosy, drogi rowerowe, a południe pod tym względem kuleje. Swego czasu chciałem się z kolegami wybrać na rowerach do Sobótki, ale jazda wzdłuż mocno uczęszczanych dwóch dróg prowadzących na południe, które nawet nie mają asfaltowego pobocza, wzbudziła w nas zdecydowaną niechęć. A szkoda, bo wśród takiej ilości pól i to na równinach, można by wybudować piękne trasy rowerowe. No i proszę. W końcu się doczekaliśmy. A właściwie powinienem napisać: doczekamy, bo całość budowy ma się zakończyć (skoro mówią tak urzędnicy w mediach, to jest to wersja optymistyczna) dopiero za 1,5 roku. Ale jest progres. Zapewne to skutek zbliżających się wyborów 🙂  Oby były jak najczęściej 🙂

Swoją drogą liczę na poprowadzenie tej drogi dalej. Jakby nie patrzeć Bielany i okolica to zbiorowisko marketów, hal, magazynów i zakładów w strefach ekonomicznych. Wioski w okolicy są oddalone od siebie o kilka kilometrów. Zapewne sporo osób dojeżdża z nich do pracy do tych zakładów, a z dojazdami kiepsko, bo linia kolejowa z tamtej strony została zlikwidowana, a autobusy jeżdżą rzadko, więc mieszkańcy są zdani na dojeżdżanie samochodami. A przecież na tak krótkich trasach mogliby się przesiąść na rowery. I dla zdrowia i dla środowiska byłoby to lepiej. Sam nie wiem dlaczego nikt wcześniej o tym nie pomyślał, choćby projektując rozbudowy kolejnych dróg i wiaduktów, do których drogi rowerowej nie da się już dobudować ani w żaden sposób „dolepić”.