W tym miesiącu chromolę oszczędzanie. Mam ochotę wybrać się na weekend, albo i na dwa weekendy na narty do Czarnej Góry (ewentualnie na czeską stronę, jak będą lepsze warunki albo ceny) albo na Wielką Sowę, jeśli śnieg się tam utrzyma, bo u nas wszystko się topi, a w górach z tego co czytam, jest podobnie. A jeśli tam aura zawiedzie, jest jeszcze Zieleniec ze swoim mikroklimatem, gdzie można długo poszusować. Czuję, że potrzebuję trochę rozrywki, odprężenia. Moja Dama nie lubi zimy i już zapowiedziała, że w tym czasie wybierze się do swojej rodziny. To i lepiej, nie będę słuchał po godzinie jeżdżenia: „no już wracajmy”, „a może byśmy tak posiedzieli trochę w jakiejś przytulnej knajpce”, „chodźmy do pokoju”, „zmarzłam”, „nogi mnie bolą”, itd.

Ponieważ nasze tegoroczne urlopy udały się tylko dzięki temu, że przez niemal rok udało mi się oszczędzić kasę na wyjazd, w tym roku też oszczędzam, już od października. Nie są to jakieś wielkie kwoty, bo nie ma za bardzo z czego odkładać, kiedy ciągle coś trzeba do domu dokupować, ale ziarnko do ziarnka i… znowu będziemy mogli wyjechać. Niestety inaczej by się nie dało. Nie zarabiamy na tyle dużo, żeby z wynagrodzeń z jednego miesiąca sfinansować wojaże. Moja Dama podbudowana moją konsekwencją i jej skutkami też obiecała oszczędzać, żeby nasz wyjazd był dłuższy i „bardziej wypasiony”. Ostatecznie więcej tych „ziarnek” będzie. Odłożyła w październiku i listopadzie. A w weekend wybrała się na spacer do galerii z koleżanką i wróciła z nowym płaszczykiem. No i tyle jej oszczędzania było 🙂 Teraz deklaruje, że od grudnia to już na pewno będzie odkładać. W ten grudzień to szczerze powiedziawszy nie wierzę, bo przed świętami to i mi nie wychodzi. A co będzie od stycznia to się jeszcze zobaczy. Generalnie, niestety moja Dama do oszczędnych nie należy. Nie jest na szczęście jakoś wyjątkowo rozrzutna, ale… cieszę się, że mamy osobne konta.

A tymczasem na świecie, a przynajmniej w naszej części świata, gości jesień. Pogoda jak to pogoda, raz lepsza raz gorsza, ale niestety wraz z jesienią powróciły korki. Nie wiem jak to jest, może wielu rowerzystów się przesiadło do aut, a może to studenci robią taki tłok. Do tego na mojej drodze do pracy remontują w kilku miejscach drogi. No może nie remontują, tylko poprawiają i na wlocie montują progi zwalniające, taśmy, paski czy jakoś tak. Nie wiem jak to się nazywa. Takie czerwone „poprzeczki”. Kiedyś były tam też szybkościomierze z identyfikacją numeru i zapewne też z „aparatem fotograficznym”, ale pewnego dnia zostały zdjęte… Nie wiem czy coś się zepsuło, czy za drogie w utrzymaniu było, czy ukradli…

Ostatnio śmiać mi się chciało z reklamy, którą słyszałem w radio, przygotowanej przez któreś z ministerstw i współfinansowanej ze środków unijnych. Jeśli przekręcę to sorry, ale sprawa dotyczyła dobrej atmosfery i podwożenia kolegów do szkoły. Z pewnością jest to sposób na korki, podwożenie jest zalecane nie tylko w całej Europie, ale i w wielu częściach świata. Dodatkowo jest to świetny sposób ochrony środowiska – po co jechać po jednej osobie czterema samochodami, jak można jednym samochodem w 4 osoby? Ale co na to minister finansów? Czy zaraz nie będzie o opodatkowaniu kasy w przypadku zrzuty na paliwo, albo o opodatkowaniu nieodpłatnych świadczeniach, jeśli podwózka jest za darmo? Bo ekologia ekologią, ale z budżetem należałoby się rozliczyć nawet z ubrania nieswojemu dziecku czapki – bo przecież jakaś to usługa jest na rzecz obcej rodziny… Ech, te nasze przepisy. Nieżyciowe kompletnie.

Szukam jakiegoś ciekawego pomysłu na wytłumienie i ocieplenie drzwi do mieszkania; wytłumienie – ponieważ na korytarzu słychać rozmowy toczone w mieszkaniu, a co prawda nie dysponuję żadnymi tajemnicami państwowymi, ale nie mam ochoty być nawet przez przypadek podsłuchiwany. Nie chcę też zachowywać się jak koleżanka żony, którą odwiedziliśmy, a ona do nas: „chodźcie do pokoju, to coś Wam powiem, bo stąd wszystko słychać na korytarzu, a mam strasznie wścibskie sąsiadki”.

W marketach budowlanych widziałem takie maty, jakie królowały jeszcze w latach 80-tych, takie z ekoskóry, ociepliny i jakichś guzików czy czegoś w tym stylu. Nie bardzo mi się to podoba, choć zapewne spełnia swoje zadanie. Dama twierdzi, że możemy powiesić na drzwiach wieszaki i odwieszać tam kurtki, to będzie inna akustyka. Pewnie trochę tak, ale nie jestem przekonany czy do końca, a poza tym przed chłodem to nie bardzo chroni, a u nas jakoś z korytarza „ciągnie”, zwłaszcza jak gapowicze zostawiają otwarte drzwi wejściowe. Zastanawiam się czy po prostu nie zlecić w jakimś punkcie krawieckim czy tapicerskim zrobienia jakiejś przyzwoitej maty na wymiar i jakiejś takiej bardziej „dizajnerskiej”, żeby jakoś to wyglądało…

Moje zdanie o Mad Max 4 brzmi: to nie jest film, to jest widowisko, czyli, jeśli lubisz oglądać filmy, które mają w sobie fabułę, nie kupuj go, a jeśli lubisz oglądać przez prawie 2 godziny widowisko charakteryzujące się w zasadzie jedną sceną pościgową, jest to coś dla ciebie.

Zacznijmy od początku:
1. dialogi – aktorzy nie musieli zaprzątać sobie nimi głowy. Przedstawienie dzieci na zakończenie roku szkolnego ma ich więcej,
2. kostiumy – typowo hollywoodzka wizja postapokaliptycznego świata,
3. zdjęcia – nadążające za „akcją”, biorąc pod uwagę scenariusz, trudno im coś zarzucić,
4. muzyka – fajna,
5. efekty specjalne – hollywoodzkie,
6. opis filmu – moja Dama najlepiej go scharakteryzowała: uciekają z punktu A do punktu B (ścigani), a później dochodzą do wniosku, że trzeba wracać. Co prawda „Władcę pierścieni” też można krótko opisać jako: wędrują przez 3 odcinki, żeby wrzucić pierścień do dziury, ale tam była jakaś fabuła, wielowątkowość, a tu jej nie ma.
7. zakończenie – hollywoodzkie, musi być happy end, żeby można było kontynuować wątek (bo na nowe filmy brakuje pomysłów),
8. głębszy sens – brak,
9. gra aktorska – to nie jest film, w którym można by się wykazać; raczej przeniesienie kreskówek do filmu fabularnego, czyli nie ważne co spotka kotka i tak jakoś z tego wyjdzie, no chyba że jest tym złym i musi umrzeć. Charakteryzacja Charlize Theron może i przyciąga uwagę, ale nie doszedłem do wniosku po cholerę ona smaruje czoło tym smarem,
10. o samym uporządkowaniu chronologicznym nie ma sensu wspominać – w senie film toczy się powiedzmy 20 lat po pierwszej części, ale ludzie nie pamiętają co było wcześniej, wiodą życie gorsze niż w epoce kamienia łupanego, przy jednoczesnym niesamowitym rozwoju motoryzacji…

Ponoć cena jest najlepszym wyznacznikiem jakości. W tym przypadku kupiłem film na dvd za 4 dychy, ale tak naprawdę nie jest to cena za Mad Max 4, tylko za kontynuację Mad Maxa. Dobre filmy, klasyki – nawet te z lat 70-90 XX w. są w cenie, te obecne hity wchodzą do sprzedaży za 6 dych, a 6 miesięcy później lądują w koszach z przecenami po 9,90 zł. albo i po 4,90 zł. Moim zdaniem taki spadek wartości spotka również 4 część Mad Maxa, bo nie jest to film, który wniósł do kinematografii jakieś wartości, wizję, coś co warto byłoby zachować, docenić. Niestety spodziewałem się czegoś więcej, dużo więcej.

Pogoda coraz bardziej przypomina jesień, bo co z tego, że zwykle jest dość ciepło, jak liście lecą z drzew, rano jest ponuro i wieczór skraca się coraz bardziej. Nie da się już tak spokojnie posiedzieć na balkonie, a przynajmniej w niedzielę się nie dało, przez wiatr i zimno. I pomyśleć, że jeszcze niedawno można było podziwiać takie widoki: 

Nasz wyjazd, o którym ostatnio pisałem, udał się wyśmienicie. Co prawda trafiliśmy na największe upały w trakcie podróży (aż trudno to sobie dziś przypomnieć), ale i na miejscu panowało takie ciepełko, że moja Dama wróciła opalona i szczęśliwa, a ja przyjemnie spędziłem czas w cieniu parasola, z książką w ręce i napojami chłodzącymi. Niestety te miłe chwile już za nami i to już tak dawno temu, że wspominam o tym tylko dla zachowania chronologii. Teraz wróciliśmy już do standardowego trybu życia z podziałem na dni robocze i weekendy; przede wszystkim weekendy, bo ostatnio nam obojgu wypada tyle nadgodzin, że w dni robocze tylko się mijamy. Ale co zrobić… W zeszły weekend odwiedził nas mój brat, więc żeby podział między rodziny był „słuszny”, w następny jedziemy do teściów.

Z ciekawostek, które się dowiedziałem, to to, że ponoć w szkołach trzeba opłacić dzieciom ubezpieczenie. Pamiętam, że w zamierzchłych czasach też się płaciło, ale nigdy nie było to na zasadzie obowiązku. Nie wiem, czy te szkoły sobie wyobrażają, że jakby u nich stało się coś dziecku, to dziecko od szkoły odszkodowania nie dostanie, tylko dlatego, że ma już wykupione ubezpieczenie? Cóż za bzdura. A przy okazji, ponoć trudno się nawet dowiedzieć za co się płaci, tzn. jaka jest suma ubezpieczenia i jego zakres. Co prawda u nas też to się zdarza, ale nie do tego stopnia. Z wyjątkami. Ostatnio moja dama biegnąc do telefonu postanowiła po drodze pokopać się z łóżkiem 😉 Solidne łóżko sosnowe wygrało, mały paluszek przegrał. Zastanawialiśmy się nawet czy się nie złamał, bo długo ją bolał i spuchł. Dla pewności poszliśmy do lekarza i zrobiliśmy prześwietlenie. Na szczęście okazało się, że złamany nie jest, a przy okazji wyszło, że moja Dama nie wie gdzie ma polisę i w ogóle za co płaci. Tak jak ci rodzice dzieci w szkole…

Chyba moje wysiłki w robieniu rzeźby (od wiosny do teraz) nie poszły na marne, bo zgarniam coraz więcej komplementów od koleżanek i pań spotykanych po drodze na rowerze czy rolkach 🙂 Co ma ten plus, że moja Dama zapragnęła ćwiczyć ze mną 🙂

Moja Dama już na urlopie, a ja dopiero od czwartku. Tym niemniej co chwilę dostaję sms-a w sprawie wyjazdu, jakbyśmy szykowali się na wyprawę na drugi koniec świata… Rowerową co najmniej. Ale niech jej będzie; wiem, że uwielbia zamieszanie przed świętami i wyjazdami, to organizowanie wszystkiego, pakowanie i tego typu bzdety. W zasadzie jestem jej wdzięczny, że sam się nie muszę tym zajmować, tylko ona zrobi listę rzeczy koniecznych do wzięcia (też dość zbędna rzecz, skoro i tak bierze chyba wszystkie kosmetyki i ciuchy, poza zimowymi), poprasuje wszystkie rzeczy i popakuje, bo ja ponoć mógłbym o czymś zapomnieć. I z tym się zgodzę, bo po prostu nie jestem w stanie zrozumieć, po co brać tyle rzeczy „na wszelki wypadek”. Bywają u nas różnice temperatur, i owszem, ale skoro jedzie się na tydzień to należy wziąć kompletów rzeczy góra na tydzień, a nie na trzy. No ale z humanistką o matematyce nie pogadasz, zwłaszcza jeśli chodzi o ciuchy, więc póki się do samochodu mieszczą, uznaję, że jest ok 🙂

Gdzieś mi uciekło kilka miesięcy. Nie w życiu na szczęście, tylko na blogu. Może to i dlatego, że ambitnie trzaskałem ostatnio nadgodziny, żeby dozbierać na wakacje. Udało nam się zgrać urlopami i za trochę ponad miesiąc wyjeżdżamy. Powiedziałem o tym wczoraj mojej Damie. Wpadła w zachwyt. Co prawda od razu pojawiła się kwestia ciuchów, nowego stroju kąpielowego i takie tam, ale powiedziałem, że kasy więcej nie mam. Opłaciłem całość pobytu z wyżywieniem. Na dojazd wystarczy nam z bieżących wypłat. Mi do szczęścia niczego więcej nie potrzeba. Potrafię się dobrze bawić w tym co mam, a ona niech sama kombinuje. Oczywiście od razu pojawiło się też pytanie: dlaczego nic nie powiedziałem, moglibyśmy pojechać gdzieś indziej, a przynajmniej wspólnie zadecydować… Słowo daję, nie rozumiem kobiet. Mieliśmy nigdzie nie jechać i widziałem, że spuszcza nos na kwintę. Chciałem zrobić niespodziankę, przyjemność, no i w pierwszej chwili się ucieszyła, ale w drugiej już pytania „dlaczego”.

Ano dlatego, że na to, co by chciała nie starczyłoby, a ja nie chcę pakować się w kolejne kredyty. I dlatego, że kiedyś nam się tam bardzo podobało. I dlatego, że nie chcę wszystkich prezentów konsultować… Powiedziałem jej, że możemy zrezygnować, jak nie chce jechać i wysłać tam np. mojego brata z żoną. No to zechciała 🙂 A przed urlopem czeka nas jeszcze gorący okres, bo i temperaturę wysoką zapowiadają (przynajmniej w najbliższych dniach) i projekty trzeba pokończyć. Na jutro mam termin oddania projektów opakowań, a później dojdą mi jeszcze rzeczy T., który idzie na urlop. Pocieszające jest jednak to, że zrobiło się luźniej na drogach, po wyjeździe studentów, w czasie wakacji dzieci, które co prawda do szkoły samochodami nie jeżdżą, ale ich rodzice robią sztuczny tłok, odwożąc je do szkół, no i oczywiście część tych rodziców też już ma wolne. Na szczęście miasto zadbało o zdrowie psychiczne swoich obywateli, żeby zbytniego szoku nie przeżyli, i zaczęło remontować kilka ważnych dróg, więc korki w wielu okolicach pozostały, uff 😉

A tymczasem sąsiad woła na grilla 🙂

Święta minęły miło, spokojnie, sympatycznie, choć dziwnie spacerowało się w Święta – jak by nie patrzeć – Wielkanocne podczas śnieżycy. Ale trzeba było trochę się przejść między obfitymi posiłkami. To, czego nie daliśmy rady upchnąć w siebie w czasie tych dwóch dni, dostaliśmy do domu, przez co wczoraj i dzisiaj mamy spokój z szykowaniem obiadów. Ech, nawet jeść mi się nie chce.

Najbliższe święta spędzamy u teściów, więc odpadnie nam bieganie, gotowanie i zastanawianie się jak tu upchnąć wszystkich, czego mogliśmy doświadczyć w Boże Narodzenie. Oczywiście było bardzo miło, przytulnie i rodzinnie, ale jednak okrasiliśmy to sporą dawką nerwów. Tym razem teściowa zadeklarowała, że sama chce wszystko przygotować, więc żebyśmy przypadkiem nic nie przywozili, bo zostanie i się zmarnuje. Zanosi się więc na spokojny, przedświąteczny czas, pomijając kwestię biegania po sklepach za wiosenną garderobą dla mojej Pani i poszukiwanie narzuty na łóżko do sypialni, która w przekonaniu mojej Pani nada charakter naszej sypialni i wykończy urządzanie tej części naszego gniazdka.

Oczywiście nie oznacza to końca zwiększonych wydatków, bo rozmawiała już z sąsiadkami o urządzeniu balkonów. Wychodzi na to, że balkon, jako wyeksponowana część naszego mieszkania musi być odpowiednio urządzony. Plany są więc takie, aby kupić duże donice i zasadzić w nich tuje i inną roślinność zasadniczo ogrodową… Niech mi ktoś wytłumaczy ideę sadzenia takich wielkich krzewów na balkonie, bo jakoś nie mogę tego zrozumieć. Obciąża niepotrzebnie toto konstrukcję, będzie siedliskiem pająków, których pewnie ja się będę musiał pozbywać, zajmuje niemało miejsca, bo się rozrasta. Ok, takie donice wyglądają ciekawie, ale po co od razu do nich pakować las? Przecież można coś mniejszego; w sensie węższego – kosodrzewinę lub kwiaty rosnące „na wysokość”. Chociaż biorąc pod uwagę zapominalstwo mojej Pani co do podlewania kwiatów, to można by to uznać za znęcanie się nad roślinami, które co do zasady przeznaczone są do sadzenia w gruncie. Mam też nadzieję, że da się te rośliny zabezpieczyć na wypadek bardzo mroźnej zimy, żeby nie wyginęły 😉 Ech, a trzeba było wybrać mieszkanie z ogródkiem, w którym mogłaby się wyżyć 😉

Póki co cieszę się wiosną, jeżdżeniem na rowerze i na rolkach. Mam nadzieję, że sprzyjająca pogoda potrwa jak najdłużej i że w okolicy nie pojawią sie inwestycje, które na tyle zabrudzą moją trasę, że będę musiał zrezygnować z rolek.

Powoli kończy się luty. Dobrze, że tegoroczna zima jest taka łagodna. Będzie mniejszy rachunek za gaz. Staramy się nie przegrzewać mieszkania, żeby później nie było zdziwienia na widok faktury. Zastanawiamy się ile tak naprawdę kosztuje ogrzewanie gazem, bo to nasz pierwszy sezon zimowy. Kiedyś było bardzo drogie, teraz wszędzie takie montują, no może z wyjątkiem centrów dużych miast, więc chyba da się z tym żyć. Mieszkanie jest jeszcze „świeże”, musimy ogrzewać, żeby dosuszyć ściany. Co dziwne, wszelkie kwiaty jakie kupiliśmy, zwiędły (mam na myśli te doniczkowe). I to nie na skutek złego podlewania czy braku światła. Rozmawialiśmy z sąsiadami i znajomymi, którzy kupili mieszkania w innych miejscach, ponoć to norma. Ciekawe co takiego wydzielają ściany czy farby, że kwiaty nie są w stanie tego przeżyć. Mam nadzieję, że nam to nie szkodzi.

Nadal kontynuuję plan odkładania na wakacje. Oczywiście moja Dama nic o nim nie wie, bo pewnie by się nie udało. Ostatnio wyszło, że wiele rzeczy nam się nie mieści i pojawiła się konieczność nowego zakupu pt. szafa do przedpokoju. Ja rozumiem, że jest potrzebna, ale potrzebujemy wielu rzeczy i nie wszystko da się sfinalizować od razu. Może dla świętego spokoju przejrzę po pracy jakieś przyzwoite, acz tanie meble, które poprawią atmosferę w domu. Co do wakacji, to zastanawiam się nad urlopem w czerwcu albo we wrześniu. Wiem, że to odległa przyszłość, ale takie są zasady planowania u nas w firmie. U niej zresztą też, więc najważniejsze, żeby się jakoś zgrać. W zeszłym roku było z tym ciężko. Oby w tym poszło łatwiej.

Wczoraj zauważyłem, że jakiś idiota porysował mi samochód… Nie chcę być mściwy, ale mam nadzieję, że jego kiedyś to też spotka.