W styczniu

No więc rozpoczął nam się kolejny rok. Jak dla mnie rozpoczął się dość dobrze. Nie zostałem wyciągnięty z domu na żadną wielką sylwestrową imprezę, tylko po prostu zaprosiliśmy do siebie kilkunastu znajomych. Była fajna muza, ciekawe rozmowy, żarty, choć i trzeba było trochę potańczyć – kobiety. Z tej okazji musieliśmy trochę przemeblować mieszkanie, ale daliśmy radę 🙂

Ostatni długi weekend postanowiliśmy z Damą spędzić osobno. No dobra, ona postanowiła, umawiając się z psiapsiółkami do spa w górach, bo podobno organizm w zimie potrzebuje więcej opieki i zabiegów. Miałem, korzystając z okazji wyskoczyć na narty, ale ostatecznie postanowiliśmy z kumplami – mężami psiapsiółek – spędzić weekend w miłym męskim gronie przed normalnymi filmami, których panie nie chcą oglądać (więc i nas dotykają ograniczenia) i przy piwku. Ponieważ nastąpiły pewne komplikacje z opieką nad dziećmi, imprezkę, która miała się rozpocząć o 17stej przełożyliśmy na 20stą. I całe szczęście, bo zanim zasiedliśmy do delektowania się alkoholami zadzwoniły nasze najukochańsze, które utknęły na uroczej, górskiej, ośnieżonej drodze, po której nie dało się przejechać bez łańcuchów, tym bardziej, że prowadziła pod górkę, a panie oczywiście łańcuchów nie wzięły. Damy uznały, że nie warto dzwonić po żadną pomoc drogową, gdyż zadaniem mężów jest ocalanie ukochanych przed kłopotami. Toteż dostaliśmy jednoznaczne polecenie wsadzenia tyłków do samochodu, zabrania łańcuchów dla siebie i dla nich i dostarczenia ich na wskazane według GPS miejsce ASAP. Cóż było robić. Pojechaliśmy, zadbaliśmy o to, żeby szczęśliwie dotarły na miejsce i wróciliśmy. Natomiast imprezę trzeba było przełożyć na następny dzień… Co by nie mówić, był to ciekawy długi weekend…

Ostatnio u nas zrobiło się kulinarnie dość monotematycznie. Po Wigilii moja Dama nagle „odkryła” grzyby. Wcześniej pojawiały się u nas dość sporadycznie, głównie jako dodatek do sosów (raczej zapachowy, bo w postaci zmielonej). Teraz co kilka dni mamy zupę grzybową, grzyby w sosach, w bigosie (w nadprogramowych ilościach), w sałatkach i kremach. Moja Dama już tak ma, że jak jej coś zasmakuje, to będzie to robić tak długo, aż jej się nie znudzi i na długie miesiące, albo nawet lata, zapomni o gotowaniu tego. Ja za to muszę jakoś przeżyć jej okresy „manii kulinarnych”. Tak nam już cały dom pachnie, że później chyba zamówię jakieś… odgrzybianie 😉 Całe szczęście, że lubię grzyby, szczególnie grzybową, mimo że trzeba ją pilnować po dodaniu klusek, żeby nie wykipiała i nie zalała pół kuchni, żeby nie trzeba było zlecać osuszanie po zalaniach 😉

Wrocław niestety nie zrobił się biały, tak jak pobliskie góry. Ale za to nie dopiekły nam też ostatnie mrozy. Temperatura chyba nawet w nocy nie spadła poniżej -10 stopni, a w dzień wahała się wokół -5 stopni, więc żadna tragedia. Tylko dzieciakom trochę przykro, że nie ma na czym pojeździć, co widzę każdego dnia, kiedy wracam z pracy i obserwuję rodziców ciągnących dzieci siedzące na sankach po trawie rosnącej wzdłuż ścieżki rowerowej (już suchej), na której utrzymuje się cieniutka, rozjeżdżona warstewka śniegu, w ilości iście symbolicznej. Słyszałem, że na jutro i pojutrze zapowiadają jakieś opady śniegu. Zobaczymy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *